fbpx
with 4 komentarze
FullSizeRender
Kite&Wake Camp, Jastarnia, czerwiec 2017, fot. Mraczek Photo

Ponieważ podczas nauki popełniłam wszystkie możliwe błędy wiem jedno: Wiem jak NIE startować na desce


Od samego początku przygody z kitesurfigiem marzyłam, żeby mieć zdjęcie, na którym swobodnie mknę sobie po wodzie beztrosko muskając ręką jej taflę. Mniej więcej takie…

Niestety. Moje pierwsze zdjęcie „na kite’cie” wyglądało zupełnie inaczej…

A droga do tego wymarzonego zdjęcia okazała się kręta, usiana małymi sukcesami (jak umiejętność utrzymania latawca na godzinie 12.00) oraz – częściej – porażkami.

Dzisiaj będzie o tych drugich, czyli próbach opanowania startów na desce.

Znajomy instruktor powiedział (poznałam tę teorię niestety już umiejąc pływać), że są dwie drogi do nabycia tej umiejętności:

  1. Pierwsza, czyli wizualizacja: Zawczasu, nawet jeszcze na lądzie, wyobrażasz sobie krok po kroku co musisz zrobić, żeby prawidłowo wystartować – jak ułożyć nogi, ciało, głowę, ręce… A potem próbujesz to odtworzyć w wodzie.
  2. Druga, czyli…hmmm…. „I tak kurwa do zajebania”. Wulgaryzm konieczny, bo to cytat z filmu „Nic śmiesznego”. I jakże trafny w tym kontekście.

Metoda ta polega na uporczywych próbach wystartowania – do skutku. Ja niestety, chcąc nie chcąc, obrałam tę właśnie metodę.

Zamiast startów, zaliczałam więc więc loty koszące, przysiady na wodzie, fruwanie na supermana… Po około SETCE (!!!) mniej lub bardziej udanych prób przestałam liczyć, żeby nie nabawić się depresji. Mijały kolejne dni, a progres był minimalny…

Aż w końcu wyszedł piękny, długi hals, o czym zresztą poinformowałam Zatokę Pucką głośnym okrzykiem ekstazy!

[O tym, że wszyscy krzyczą podczas pierwszych startów więcej pisałam tutaj]

Nie od razu było idealnie, ale było coraz lepiej. Najpierw wychodził mniej więcej co piąty start, potem co drugi, aż wreszcie – w zasadzie każdy.

Ponieważ po drodze popełniłam jednak wszystkie możliwe błędy (prawdopodobnie wielokrotnie) zdążyłam dobrze przemyśleć temat. I wiem jedno: Wiem jak NIE startować na desce. No więc jak tego nie robić?

Oto najczęstsze błędy:

1. Raz kozie śmierć

Wydawało mi się, że działa to tak, jak – powiedzmy – przy skokach o tyczce: Masz jedno podejście i albo się uda, albo nie. Albo dasz radę, albo to schrzanisz.

Przyjmowałam więc odpowiednią pozycję, brałam głęboki oddech, robiłam latawcem gwałtowne machnięcie, które miało mnie wynieść z wody. Niestety, zwykle zbyt gwałtowne. W efekcie leciałam przodu, zostawiając daleko z tyłu deskę i instruktora. Następnych 10 minut traciłam na to, żeby po takim locie dojść do instruktora i do siebie.

Dziś już wiem,że dużo lepsza jest metoda małych kroczków:

Najpierw próbujesz delikatnego machnięcia, żeby wyczuć wiatr. Po czym spokojnie siadasz.

Potem próbujesz machnąć nieco głębiej. Jeśli wiatr jest wystarczająco mocy – startujesz. Jeśli nie – znów spokojnie siadasz, wracasz latawcem do zenitu i podejmujesz kolejną próbę. I tak dalej…

Za każdym razem machasz mocniej i głębiej, aż siła latawca sama podniesie Cię z wody.

2. Deska z nóg

Nie wiem skąd wzięłam pomysł, że po nieudanym starcie koniecznie trzeba zrzucić deskę z nóg. Więc nawet wtedy, gdy z nieudanego startu wychodziłam bez szwanku, tj. z deską na nogach, zaraz pospiesznie ją zdejmowałam. A potem znów (z trudem) zakładałam. Tymczasem lekcja płynęła…

Dlaczego nikt mi nie powiedział, że nie muszę tego robić? Że mogę podjąć kolejną próbę startu bez zdejmowania deski?

A zresztą, niewykluczone że któryś z instruktorów mi to powiedział, ale byłam zbyt zaaferowana trzymaniem kite’a na 12, żeby to usłyszeć. 😉

3. Jak się nauczyłam, tak macham

Dość późno (za późno) dotarło do mnie, że siła pierwszego machnięcia latawcem powinna być dostosowana do siły wiatru. Wydawało mi się, że działa to inaczej. Że muszę odkryć idealne pierwsze machnięcie, a wszystko będzie dobrze. Ono zawsze wyniesie mnie z wody i poniesie na desce w dal.

Niestety, mam dla Was złą wiadomość  – idealnego machnięcia nie ma. Wszystko zależy od tego, jak mocno wieje, jak równo i jak duży mamy latawiec. Czasem wystarczy ledwo nim ruszyć (powiedzmy na 11 – przy starcie w lewo) i – już pływniemy. Kiedy indziej trzeba porządnie nim machnąć i szybko skontrować, żeby w ogóle wstać z wody.

I coś jeszcze – wiatr może zmienić się w ciągu kilku minut. To, że pięć minut temu potrzebowałaś głębokiego machnięcia, żeby start się udał, nie znaczy że za chwilę będzie tak samo. Jeśli w międzyczasie wiatr się wzmógł, może się okazać, że wystarczy minimalny ruch.

Bo cała trudność polega na tym, że każdy start jest inny.

4. To ja sobie kucnę

Tu akurat nie byłam oryginalna. Ten błąd popełnia większość początkujących. Nawet, gdy już udało mi się wystartować, asekuracyjnie przyjmowałam pozycję w kucki. Tak na wszelki wypadek. Co w tym złego?

W najlepszym przypadku, przy mocnym wietrze, wygląda to słabo.

W najgorszym, gdy wieje słabiej, taka pozycja w ogóle utrudnia start i po chwili znów lądujemy pupą w wodzie.

5. Mocniej, mocniej, mocniej

I mój ulubiony błąd: Idealna pozycja, pełna koncentracja, świetne machnięcie (świetne, bo jak wiemy idealne nie istnieje). I nic. No to mocniejsze machnięcie – takie z werwą, potem żwawa kontra. I też nic.

Są dwie możliwości. Albo nie wieje. Albo źle układasz deskę i próbujesz wystartować pod wiatr.

To zdarza się na etapie, gdy już uczysz się ostrzyć. Tak bardzo masz dość podchodzenia pod wiatr, że – być może podświadomie – układasz deskę pod wiatr, aby nie daj Boże, przypadkiem nie spłynąć ani centymetr. Nic z tego. Ciut spłynąć trzeba.

A układanie deski pod wiatr kończy się tak, że Ty dziarsko machasz latawcem, a przy próbie startu deska i tak idzie pod wodę.


Starty od dawna nie są już dla mnie żadnym problemem. A jednak, wspomnienie nauki jest na tyle żywe i na tyle bolesne, że do dziś, praktycznie za każdym razem startując cieszę się, że oto – znowu się udało!

DSC_8602
Kite&Wake Camp, Jastarnia, czerwiec 2017, fot. Mraczek Photo

A na wymarzone zdjęcie przyszło mi czekać ponad dwa lata… Ale spokojnie! Na zdjęcie, a nie na pierwsze udane halsy! 🙂 Po pierwsze starty wyszły mi dużo szybciej. Całość zajęła w sumie kilka dni. I tylko dlatego, że między nimi miałam wielotygodniowe przerwy, wydawało mi się, że ciągnie się to w nieskończoność.

Po drugie, bardzo możliwe, że Tobie uda się opanować tę sztukę szybciej. Tydzień z wiatrem może wystarczyć, żeby nauczyć się przyzwoicie startować. Ja widocznie byłam szczególnie odporna na wiedzę w tym zakresie.

I po trzecie, najważniejsze – skoro mnie się udało (a szło mi tak ciężko), to Tobie też się uda! Też zaczniesz startować, robić piękne długie halsy, ostrzyć.

Aż w końcu będziesz swobodnie śmigać po wodzie jedną ręką trzymając bar, a drugą muskając taflę wody.

Zapisz się na naszą listę mailingową

Pobierz BEZPŁATNIE e-book "Podręcznik kitesurfingu dla totalnie początkujących"

My też nie lubimy spamu. Będziemy wysyłać Ci tylko informacje o campach.

4 Responses

  1. […] był bolesny etap startów [więcej o trudach nauki startów piszę tu]. Na komendę ruszałam więc w prawo albo lewo, zapewniona wcześniej przez instruktora, że droga […]

  2. […] Nauka startów jest procesem długim i często sprawiającym trudności. Jeśli dotyczy to także Was – nie przejmujcie się. Większości osób straty nie przychodzą łatwo. Ja sama długo się z nimi męczyłam, o czym więcej przeczytacie we wpisie „Jak nie startować na desce”? […]

  3. […] był bolesny etap startów [więcej o trudach nauki startów piszę tu]. Na komendę ruszałam więc w prawo albo lewo, zapewniona wcześniej przez instruktora, że droga […]

  4. […] Nauka startów jest procesem długim i często sprawiającym trudności. Jeśli dotyczy to także Was – nie przejmujcie się. Większości osób straty nie przychodzą łatwo. Ja sama długo się z nimi męczyłam, o czym więcej przeczytacie we wpisie „Jak nie startować na desce”? […]

Leave a Reply

Chcesz być na bieżąco z informacjami o campach?
Zamów nasz newsletter!
ZAMAWIAM

Pobierz bezpłatnie e-book "Podręcznik kitesurfingu dla
totalnie początkujących"

Zapisz się na naszą listę mailingową, żeby otrzymać podręcznik całkowicie bezpłatnie.
close-link