Pierwszą połowę listopada spędziłyśmy w tym roku w Brazylii. Po powrocie, na pytania „Jak było” miałyśmy tylko jedną odpowiedź: „Cudownie”!
Chcesz jechać z nami do Brazylii? Już 29 października – 13 listopada kolejna wyprawa. Robimy dokładnie tę samą trasę opisaną poniżej. Wszystkie szczegóły i link do zapisów znajdziesz na: kochamkitesurfing.com/brazylia
Był to nasz kolejny pobyt w tym kraju i znów wróciłyśmy z tymi samymi wrażeniami: Brazylia to najciekawsze i najbardziej różnorodne miejsce do uprawiania kitesurfingu. Dlaczego tak uważamy? Postaramy się odpowiedzieć na to pytanie, opisując miejsca, które odwiedziłyśmy tym razem.
W podróży
Ale po kolei… Do Brazylii poleciałyśmy w ostatnich dniach października, liniami KLM z przesiadką w Amsterdamie. Dlaczego o tym piszemy? Bo takie połączenie dostępne jest od niedawna i sprawia, że lot do Brazylii jest dużo bardziej komfortowy niż dawniej. Wcześniej konieczna była przesiadka i nocleg w Lizbonie. To piękne miasto, owszem, ale taka przerwa w obie strony zabierała cenny czas z wyjazdu, z urlopu i po prostu męczyła.
W porównaniu z tym, kilka godzin na lotnisku w Amsterdamie (zresztą, świetnie urządzonym, pełnym bardzo różnorodnych knajpek i sklepów) było po prostu czystą przyjemnością. 😉
Wylądowałyśmy na lotnisku w Fortalezie. Niepozornym, a jednocześnie dla wielu kitesurferów będącym bramą do raju! Bo tu zaczyna się większość kite’owych wypraw do Brazylii. Bezpośrednio stamtąd, ruszyłyśmy w drogę do pierwszego celu naszej wyprawy – Ilha de Guaijru. Pierwszego, bo nasz camp miał formę kitesafari, to znaczy podróży po kilku spotach.
Ilha de Guajiru
Do Ilha de Guajiru dotarłyśmy już późnym wieczorem. Na miejscu powitał nas szum wiatru kołyszącego palmami i księżyc świecący nad naszym domem na palach, odbijający się w wodzie na spocie, tuż obok. Wiedziałyśmy, że jesteśmy w raju…
Ten raj jest malutki. Ilha de Guajiru to jedna uliczka i raptem kilka tzw. pousad (tak w Brazylii mówi się na wszelkie miejsca noclegowe składające się z domków, pokojów w jednym budynku etc.). W Ilha de Guajiru większość sąsiaduje ze spotem, co jest sytuacją wymarzoną.
W pousadach zwykle są także serwowane śniadania. Typowe śniadanie to oczywiście kawa (w Brazylii pyszna i mocna), tropikalne owoce (ananas, papaja, mango – to klasyczny zestaw), żółty ser, wędliny, czasem soki. Do tego omlet tradycyjny, albo coś w stylu omleta z tapioki (czyli kaszki z manioku).
A przy okazji – jeśli wybieracie się do Brazylii miejcie w telefonie Google Translate. Prawie nikt, także w miejscach turystycznych, po angielsku nie mówi ni w ząb, więc nawet zamówienie omleta do takiego śniadania jest wyzwaniem, o ile nie macie pod ręką słownika, albo przed wyjazdem nie ogarniecie choć podstaw portugalskiego.
Posilone śniadaniem pod palmami wybierałyśmy się na spot. A tutejszy spot, pod względem szkolenia, został naszym absolutnie ukochanym.
W Ilha de Guajiru pływa się na ogromnej lagunie. Po pierwsze ma to tę zaletę, że woda jest płaska, co ułatwia naukę zarówno początkującym, jak i zaawansowanym, którzy mają tu idealne warunki do ćwiczenia freestyle’u. Po drugie laguna ta jest duża. To powoduje, że każdy może znaleźć miejsce dla siebie. Chcesz uniknąć splątania albo poćwiczyć coś w spokoju nie przeszkadzając innym? Nie ma problemu – wystarczy odpłynąć kawałek dalej.
Poziom wody zmienia się na lagunie w zależności od pływów. Plan dnia trzeba więc do nich dostosować, bo przy najniższym stanie wody laguna staje się małą langunką, z wodą po kostki i w zasadzie trudno w niej pływać. Za to przy przypływie laguna robi się ogromna i głęboka. To oznacza, że spokojnie można podejmować próby tricków zakończone upadkami, bo przy głębokiej wodzie jest to bezpieczne.
Pewnie zapytacie – co poza kitesurfingiem, jest tam do roboty. Otóż – rozmowy o kitesurfingu! 🙂 Nasz program szkoleń w Brazylii dawał możliwość wyboru jednego z dwóch wariantów szkolenia. Treningu indywidualnego z instruktorem – dla początkujących lub warsztatów – dla zaawansowanych. Instruktorzy z ekipy EASY SURF poprowadzili warsztaty, a ich częścią była wieczorna foto – i wideoanaliza. Możliwość obejrzenia na koniec dnia swoich poczynań na wodzie i przeanalizowania wraz z instruktorem błędów jest bezcenna i naprawdę daje do myślenia. Z kolei w trakcie dnia, pod czujnym okiem instruktora,trzeba dać z siebie wszystko. A więc nie ma pustych halsów, nie ma obijania się i nie ma wymówek. Jeśli już pływacie i zależy Wam na zrobieniu progresu, takie warsztaty są najlepszym sposobem, żeby to osiągnąć.
Jeśli chodzi o życie nocne, Ilha de Guajiru było najspokojniejszym z miejsc odwiedzonych przez nas podczas tego wyjazdu. Tamtejsza oferta gastronomiczna to kilka knajpek przy pousadach i przy głównej uliczne. Możecie spodziewać się dań z ryb, steków i oczywiście powszechnie znanych i lubianych potraw typu pizza.
Spośród tutejszych knajpek szczególnie chcemy polecić Wam jedną, bo wygląda niepozornie, a jedzenie w niej jest wyborne i to w niezłych cenach. To restauracyjka S.O.S. (tuż przy lagunie) prowadzona przez Holendra (kitesurfera oczywiście) i jego brazylijską żonę. Spróbujcie tutejszego guacamole (najlepsze na świecie), kurczaka z sosem satay albo falafela. Na dodatek późnym popołudniem (17-19) podczas Happy Hour caipirinhę kupicie tu za 5 reali (5 złotych)!. A skoro już o tym mowa…
Caipirinha to narodowy drink Brazylii. Po prostu trzeba ją tu pić, zwłaszcza, że jest pyszna, orzeźwiająca i w wielu miejscach kosztuje taniej (7 – 22 reali) niż piwo. Robi się ją z cachaçy (czyt. kaszasy), czyli wódki z trzciny cukrowej, dużej ilości limonki i cukru.
Nasz pobyt w Ilha de Guajiru zakończyłyśmy w tutejszym, głównym miejscu rozrywkowym, czyli w „7 Beaufort”. To miejsce na co dzień jest zwyczajną niemiecką bazą i knajpką. Za to w piątkowe wieczory przeistacza się w prawdziwy beach club, z największymi przebojami sezonu płynącymi z głośników i parkietem zapełnionym tłumem tańczących do późnych godzin nocnych.
Barra Grande
Do Barra Grande dotarłyśmy w sobotę i tu z imprezy trafiłyśmy… na kolejną imprezę. Bo weekend to czas, kiedy do miasteczka przybywają także brazylijscy turyści. Główna ulica wypełnia się wtedy tłumem, a muzyka (często na żywo) dobiega z każdej knajpki. A tych jest tu całkiem sporo – od eleganckich restauracji z fikuśnie zaserwowanymi daniami, po proste knajpki rybne pod palmami. Ceny dań głównych oscylują w okolicach 50 reali.
Centrum kitesurferskiego życia w Barra Grande jest BGK – piękna pousada z domkami na palach, poprzecinanym mostkami basenem i oczywiście bezpośrednim wyjściem na spot, czyli w tym przypadku – ocean. Panujące na nim warunki w ogromnym stopniu uzależnione są od pływów. Podczas naszego pobytu odpływ przypadał na rano. Brzeg oceanu odsuwał się od plaży, co oznaczało kilkuminutowy spacer do wody z latawcem. Nagrodą było pływanie na prawie pustym, płaskim spocie, a dla początkujących – bezstresowa nauka na płytkiej wodzie.
Po południu woda przybierała, a fale stopniowo rosły. Był to idealny moment na wave lub jak – ktoś woli – downwind, czyli spływ z wiatrem na drugi ciekawy spot Barra Brande. To porośnięte mangrowcami rozlewisko rzeki, pięknie położone i pozwalające poćwiczyć na płaskiej wodzie.
Można tam dotrzeć właśnie spływając na kite’cie oceanem (kilkanaście minut) lub dojeżdżając zaprzężonymi w osiołki „taksówkami”. Na okolicę spotu, która jest parkiem narodowym, samochody nie mają wstępu.
Nasze wieczory, poza wideo- i fotoanalizą, wypełniała joga, którą prowadziła jedna z naszych dziewczyn i instruktorka jogi – Beata. Godzina ćwiczeń po pływaniu idealnie wpasowywała się w rytm dnia – pozwalała się rozciągnąć i nabrać energii na resztę wieczora, czyli kolację i drinka w którejś z tutejszych, uroczych knajpek.
Mamy tu dla Was jedna 2 rekomendacje. Będąc w Barra Grande, na pewno warto wpaść na „naleśniki” z tapioki do małej knajpki, do której traficie wychodząc z BGK w lewo. To kolejna niepozorna knajpka (kilka stołów, oczywiście pod gołym niebem), która specjalizuje się w daniach z tapioki. Sama tapioka jest bez smaku, więc wiele zależy od tego, czym ją wypełnimy, a właśnie te „nadzienia”, są tu wyborne. Koniecznie spróbujcie tapioki z krewetkami po tajsku (25 reali)!
Drugie miejsce z pysznym jedzeniem, jak się okazało mamy tuż pod nosem na terenie naszej pousady Titas (naprzeciwko BGK). Serwowane tu śniadania były zdecydowanie najlepsze podczas całego wyjazdu. Czule wspominamy sok z ananasa i mikro bułeczki wypełnione serem! Wieczorem zaś to miejsce stawało się ogólnodostępną restauracją z pysznym jedzeniem. Oszalałyśmy m.in. na punkcie risotto z awokado, a w menu dla dzieci, pod nazwą „kanapka” odkryłyśmy pysznego burgera z szarpanym mięsem.
Byłoby nam żal z Barra Grande wyjeżdżać, gdyby nie fakt, że kolejnym celem naszej podróży było miejsce niezwykłe i jednocześnie absolutna kitesurferska Mekka…
Jericoacoara
Jericoacoara, zdrobniale zwane Jeri, to legenda kitesurferskiej Brazylii. Miasteczko to, położone na terenie parku narodowego, otoczone jest białymi wydmami – ogromnymi i ciągnącymi się po horyzont. Wjeżdżając po nich do Jeri poczułyśmy się, jakbyś my wylądowały na innej planecie! Oczywiście, wyjeżdżając samochodami 4 x 4, bo do Jerri można dostać się tylko tak.
W samym mieście ulice także pokryte są piaskiem – nie ma asfaltu, nie ma chodników. A za dnia, nie ma także życia. Zamknięte są sklepy, lodziarnie, knajpki, bo… wszyscy są na wodzie. Nie brak tu windsurferów, bo to główne miejsce w Brazylii, gdzie uprawia się ten sport. Popularny jest też surfing, a po mieście co krok przechodzą wyrzeźbieni faceci, z włosami do ramion i deskami pod pachą. Zresztą, surfingowy spot jest w samym centrum miasta, więc warto tam się wybrać na sesyjkę surfa albo chociaż na drinka o zachodzie słońca, bo przy plaży mnóstwo jest uroczych knajpek z widokiem na ocean.
Jeśli chodzi o kitesurfing, musisz wiedzieć jedno – jeśli do tej pory nie pływałaś na latawcu o rozmiarze 5 m2 – to w Jericoacoara będziesz mieć okazję. Bo wieje tu naprawdę mocno. Tak, dotyczy to także facetów – Ci najszczuplejsi nierzadko mogą tu poszaleć na „piątkach”, a nawet dobrze zbudowanym „siódemki” zwykle w zupełności wystarczają.
Na kitesurfing wyjeżdża się z Jeri nieco za miasto – w okolice Preá na południu (także znanej kitesurferskiej miejscówki) lub nieco na północ od miasta.
Kiteurfing w Jericoacoara to przede wszystkim niezapomniane downwindy po oceanie, z zapierającymi dech w piersiach widokami. Dodatkowym atutem jest to, że jadące wzdłuż brzegu samochody mogą asekurować kitesurferów, co naprawdę dodaje odwagi i pewności siebie, jeśli ktoś ma wątpliwości, czy jest da radę zmierzyć się z oceanem podczas takiej wyprawy. O nasze bezpieczeństwo dbali również obecni na wodzie instruktorzy EASY SURF, płynący na początku i końcu „peletonu”.
Podczas downwindów docieraliśmy także do lagunek, gdzie można było odpocząć w zawieszonym przy brzegu hamaku, ugasić pragnienie świeżą wodą z kokosa albo – oczywiście – pływać dalej!
Poza piaszczystymi drogami i mocnym wiatrem Jericoacoara słynie z jeszcze jednego – bujnego życia nocnego. Jeśli poza szaleństwami na kite’cie interesują Was szaleństwa na parkiecie, to jest to miejsce, które w Brazylii trzeba odwiedzić.
Wieczorem rozkwitają tu stragany z caipirinhą i innymi drinkami we wszelkich możliwych smakach. Na prowizorycznych grillach skwierczą szaszłyki (zwane też „patykami”) z serem, kurczakiem, krewetkami. Szczerze takie patyki polecamy, bo są smaczne, bardzo tanie (ceny zaczynają się od 5 reali) i stanowią świetny podkład pod caipirinhnę.
W weekendy na ulicy ze straganami pojawia się scena z muzyką na żywo, wiec na miejscu mamy także imprezę. Z kolei na placu za kościołem, nieco dalej, odbywają się noce z sambą. Miejsce nie jest oznaczone, ale jeśli chcecie je znaleźć po prostu podążajcie za tłumem.
Niewątpliwie jedną z największych wieczornych atrakcji Jericoacoara jest impreza na dachu hotelu Hurricane w centrum miasta. Zaczyna się ona przed zachodem słońca. Stopniowo do akcji wkraczają muzycy, tancerze i shoty w kolorach chowającego się za oceanem. To coś, czego będąc w Jeri po prostu nie można przegapić!
Inną ważnym punktem na mapie Jeri jest… sklep firmowy Havaianasa, czyli z japonkami będącymi symbolem Brazylii niemal na równi z charakterystyczną flagą i caipirinhą. Na dodatek w Brazylii są one kilkukrotnie tańsze niż w Europie. Jeśli chcecie mieć pamiątkę z wyjazdu albo przywieźć komuś typowy prezent z Brazylii, to jest miejsce, które należy odwiedzić. Naszym zdaniem jednak najlepszą pamiątką z kite-wyjazdu są niesamowite wspomnienia i cudowne zdjęcia, a najlepszym prezentem, jaki możemy sobie sprawić jest zrobienie progresu. A jeśli wybierzecie się na 2 tygodnie do Brazylii, jest to niemal pewne. I właśnie dlatego wracamy tam już za rok.
Chcesz jechać z nami na wyprawę Brazylia 2019? TUTAJ znajdziesz szczegóły tego campu.
Kite Camp dla Dziewczyn Brazylia odbył się 29 października – 13 listopada 2018
Współorganizator: EASY SURF Travel
Szkolenia: EASY SURF
Sponsor główny „Dziewczyn, które kochają kitesurfing”: Ziaja
Sponsor główny campu: SU-2 Kiteboards
Sponsorzy: Gagaboo, Zooki Wear, Hang10.pl, Tutku, Unique Tattoo
Dziękujemy! Wasze wsparcie sprawia, że campy są niesamowitym doświadczeniem dla każdej uczestniczki!
2 Responses
W sezonie 2019 wypowiadamy wojnę jednorazowemu plastikowi | Dziewczyny, które kochają kitesurfing
[…] już pijemy z plastiku. Ale gdzieś w tropikalnym barze (kto był, niech przypomni sobie chociażby brazylijskie Jeri i tamtejsze bary na kółkach) tak właśnie serwowano drinki i wydawało się, że nie ma innego […]
Kitesurfingowa wyprawa dla dziewczyn do Brazylii. Dlaczego super lecieć tam z nami? - Dziewczyny, które kochają kitesurfing
[…] Chcesz wiedzieć więcej? Kliknij i przeczytaj relację z naszej zeszłorocznej wyprawy do Brazylii! […]